Kroniki wódy i tatara (odcinek urodzinowy)


- Gdzie masz otwieracz?

- A co przyniosłeś?

- To takie z Lewiatana co ostatnio. Półsłodkie.

- To nie miało nakrętki?

- Mhm... Aha.

- Dalej zakręcony?

- Coraz mniej.

- To dobrze, że się nie zorientowałeś.

- Czemu?

- Jeszcze byś wypił po drodze.



***

Ten dialog był już po.

***

Otwiera mi drzwi i wygląda zza krawędzi.

- Szybko się wyrobiłeś.

- Mhm.

- Pada deszcz?

- Ewidentnie. Taka gówno mżawka. Niby nic nie kapie, a człowiek cały mokry.

Wchodzę do środka i szukam jakiegoś krzesła, żeby zawiesić kurtkę. 

- Rozumiem, że jest nas dwoje.

Odwracam się do niej.

O cie chuj.

Od dołu. Czarne pończochy na pasku, na to ma nałożone czarne zabudowane majtki (prawidłowa kolejność), które musiały być nietanie. Widać było, że jakiś projektant włożył masę pracy, żeby opinały, podkreślały i leżały idealnie. Nie były to gacie, które się zakłada bez okazji.

Górę opina fikuśny elastyczny gorset z pushupem świetnie pokazującym to co miała do pokazania. Widziałem już wcześniej, ale ciągle mogę patrzeć.

Nie miała szpilek tym razem. Czyli była minimalnie niższa ode mnie.


Oparła się biodrem o komodę a dłonią o ścianę. Wykrzywiała ciało w jakiś dziwny sposób co nadało całości wysokiego poziomu erotyzmu.

- No cóż – zacząłem ściągać kurtkę.

- Ale czekaj czekaj – podeszła i pocałowała mnie w policzek. Moje dłonie zostały zatrzymane. - Nie tak od razu.

Skierowała się do kuchni nienachalnie kręcąc tyłkiem. Była z osób, które robią to w sposób naturalny. Tył majtek prezentował się równie dobrze, miałem wrażenie, że miał w zamyśle coś podnosić (nie musiał). Teraz zwróciłem uwagę, że blond włosy ma spięte w kucyk. Trochę niespotykane w takich sytuacjach. Większość ma politykę rozpuszczonych, rozczesanych i umytych.

Zagapiłem się, ale w końcu ściągnąłem z siebie tę przemoczoną kurtkę. Jeszcze buty i zastanawiałem się od razu nad spodniami, ale widzę, że ma jakiś plan na siebie, więc zobaczę co się stanie.

Wchodząc do salonu u razu wita mnie wypięty tyłek szukający czegoś w zamrażarce.

Znów się gapię, nic nie mówię i patrzę jak przerzuca coś w tych mrożonkach.

- Mam wino.

- Wiem.

- Wódki nie piję.

- Wiem.

- Będziemy robić warzywa na parze?

- Wiesz, że nie.

- Domyślam się.

Odwraca się trzymając w dłoni zmrożony pojemnik, w ustach ma dużą łyżkę, którą musiała przygotować wcześniej. Podchodzi do stołu a ja ani nie zanotowałem, ani nawet się nie zastanawiałem co to za pojemnik.

- Oczy mam wyżej.

- Wiem.

- Hahahha.

- Co? - Patrzę jej w oczy.

- Wygląda na to, że wszystko wiemy.

- Co to za pojemnik?

- Sorbet. Bardzo dobry. Mój ulubiony. Z [firmy, która nie płaci mi za reklamę].

- I co z nim?

Nałożyła sobie dużą łyżkę i przystawiła do ust.

- Zobaczysz – Nadmiar soczystej, lekko pomarańczowej substancji spłynął jej z kącika ust na podbródek.

Potem go zlizałem.

***

Coś niesamowitego.

Swoimi wargami zabrała mnie w kosmos. W momencie jak już na kolanach wywlokła mnie na wierzch, ciągle miała w ustach kolejną łyżkę tej kleistej substancji.

Różnica temperatur sprawiła, że kolana mi się ugięły. Gdzieś kiedyś czytałem, że możliwe jest czucie smaku przez skórę. Nie żeby w to nie wierzył, ale dopiero teraz miałem okazję się przekonać.

Czubek mi zmroziło rozkosznym dreszczem.

Kosmos, powiadam wam.

W momencie kiedy jej usta były w połowie, a sorbet zaczął się z nich wylewać, wchodziłem gdzieś na wysoką orbitę z zamiarem wypadnięcia z pola grawitacyjnego tej planety.

[Kontrola lotów, tracimy go]

- Jezu.

- Mhm.

Udławiła się, a ja poczułem zimno na jądrach.

- Ja pierdolę.

- Mhm.

Patrzy na mnie z dołu. Dłonią rozprowadza substancję z góry na dół. Wszystko się klei.

- Nie byłeś taki duży ostatnim razem.

- Jeszcze jakiś czas będę wracał do formy.

- Ojej. Nie strasz.

Znów zatopiła wargi na czubku. Czułem jak zsysa ze mnie ten sok. Już nie jest zimny, ale dreszcz pozostał. Językiem otacza mnie kilka razy jakby chciała się upewnić, że nie zostaje na mnie ani kropla tego jej ulubionego produktu od [firmy, która nie płaci mi za reklamę].

Znów jestem w górze. Wykorzystując pole grawitacyjne księżyca wystrzeliwuje mnie w daleką przestrzeń.

Kontrola lotów zaczyna panikować.

Puszcza mnie, językiem zjeżdża kilka razy z lewej i potem z prawej strony. Patrzy mi w oczy, jakby sprawdzała, która strona mi się bardziej podoba. Koniuszkiem dotyka jąder i zluzuje ostatnie krople.

Teraz już nie jestem uklejony. Od jej gęstej śliny jest ślisko i gładko. Jej dłoń pracuje w górę i w dół, a usta delikatnie pieszczą mosznę.

Wzrok ma badawczy. Oczy wielkie, ładnie podkreślone delikatnym makijażem.

Musiałem oprzeć się, o blat wyspy kuchennej i ustabilizować się obiema rękoma. Inaczej byś się przewrócił.

Jej dłoń przyśpiesza a po pulsujących żyłach, rozmiarze i kolorze żołędzi widzę, że mój lot się stabilizacje.

Ostatni raz zassała się na jądrach i prawie je wypluła. Ciągle ssącymi ustami podjechała od podstawy do czubka zostawiając za sobą wilgotny ślad. Kiedy pochłonęła mnie znowu, okazało się, że moja trajektoria wcale nie jest tak stabilna. Wszystko zaraz zacznie się rozpadać i skończy się to niebawem widowiskową eksplozją.

Moja dłoń ląduje na jej głowie, palce zaciskają się na kucyku. To odruch, mam swój rytm, w który potrafiło się dopasować niewiele osób w moim życiu.

Po czterech sekundach dociera do mnie, że moja pomoc w nadawaniu częstotliwości ruchów i głębokości nie będzie potrzebna. Jej usta i obie dłonie teraz pracowały idealnie.

Ma zamknięte oczy, jest skupiona. Koordynacja ruchów, siła ust, język. Wszystko doskonałe.

Jestem już poza układem słonecznym. Właśnie minąłem punkt bez powrotu.

Kontrola? Tracę zasięg.

Znikam z radaru.

Muszę się oprzeć na łokciach. Wszystko wybuchło. Niebo rozbrysło. Będzie z tego zorza polarna.

A ona nie kończy. Ciągle ssie.

Przyjemność, którą można tylko porównać z agonią.

Za dobrze mi.

***

- Wszystkiego najlepszego.

- Ekhm. Ale to dopiero w niedzielę.

- Mówiłeś, że wyjeżdżasz na tydzień. Wolałam złożyć życzenia wcześniej niż zwlekać, aż będziesz narzekać, że nikt nie pamięta.

- Miło.

- Ej. Tylko tyle?

- Najlepszy prezent, jaki dostałem na urodziny od kilku lat.

- A sam...?

- Najlepszy w tym kwartale.

- Ale ty mnie wkurwiasz czasem tym swoim wymuszonym cynizmem.

- Za godzinę mi wybaczysz.

***

Minęły dwie godziny.

- Ufff...

- Mhm.

- O czym myślisz?

- Czy Pluton jest planetą.


***

Witaj czytelniku.

Jeżeli Ci się to wszystko podoba,

ebook mojego autorstwa możesz kupić

TUTAJ

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Karolina: część szósta (ostatnia)

Tinder: Natalia (część pierwsza)

Karolina: część piąta